Panta rei – wszystko płynie. To łacińskie przysłowie dobrze opisuje zmienność świata, który nas otacza, w którym żyjemy i który usiłujemy objąć naszym umysłem, przypisać mu zasady, którymi się rządzi, znaleźć sposób na bezpieczną, budzącą poczucie sensu egzystencję.
I często w pogoni za stworzeniem sobie stabilnego obrazu świata zapominamy, że życie jest nieustającym procesem, że wszystko, absolutnie wszystko, jest w ciągłym ruchu, ulega zmianie. Tak jak nie można dwa razy wejść do tej samej wody w rzece, tak i my i nasze otoczenie zmieniamy się nieprzerwanie. Nawyki krytykanta i malkontenta.
Podstawowym krokiem do odnalezienia wewnętrznego spokoju jest zdanie sobie z tego sprawy i zaakceptowanie takiego stanu rzeczy. Jest to punkt wyjścia we wszelkich próbach poprawienia swojego losu, stanu zdrowia, relacji z ludźmi. Dopiero świadomość, że wszystkie reguły, którymi się posługujemy, wszelkie przekonania i wierzenia są słuszne tylko w określonych warunkach i wcale nie muszą obowiązywać w podobnej, ale jedynej w swoim rodzaju sytuacji, pozwala na elastyczne podążanie za nurtem życia. Zaakceptowanie życia jako procesu przemian uwalnia nas od ciągłej walki o utrzymanie status quo. Bo status quo nie istnieje w przyrodzie, nie istnieje w realnym świecie, może istnieć tylko w naszym wyobrażeniu o świecie, w naszym pragnieniu zatrzymania zmian, by uzyskać poczucie, że rozumiemy mechanizmy życia i jesteśmy przygotowani na stawienie czoła przyszłości.
Ale wtedy wszelkie zdarzenia burzące nasz wyimaginowany stabilny świat traktujemy jak fatum, grom z jasnego nieba, niepowodzenie, złośliwość losu. I przy takim nastawieniu dużo trudniej poradzić sobie z nową sytuacją, z nieznanymi wyzwaniami, z pojawiającymi się problemami.
Łatwo powiedzieć zaakceptuj sytuację, w której się znajdujesz, zaakceptuj siebie, swoją rodzinę, współpracowników…..
Co to właściwie znaczy i jak tego dokonać? Czy ktoś nas tego nauczył i czy my jesteśmy w stanie tę umiejętność przekazać następnym pokoleniom? Wiadomo, że od czasu, gdy zwyciężyło myślenie racjonalne, absolutnie wszystko trzeba udowadniać ściśle i naukowo. Najdrobniejsza niezgodność jest podstawą do odrzucenia dowodzonej prawdy.
Nauczyliśmy się we wszystkim szukać niezgodności, rysy, braku, cechy ujemnej, wady itp. Naiwnie sądziliśmy, że wynajdując minusy wspomagamy siebie i bliźnich w dążeniu do doskonalenia swoich pragnień, wiedzy i umiejętności. I jakiż jest efekt tego nastawienia na poszukiwanie niezgodności? Rzesze ludzi z niskim poczuciem własnej wartości, krytykujących samych siebie, wynajdujących minusy w bliźnich, sytuacjach życiowych, nawet w przyrodzie. Doszliśmy do tego, że w radiowych wiadomościach na temat pogody słyszymy, że niestety dzisiaj jest zimno i pada deszcz, a jutro spodziewany jest dzień słoneczny i niestety będzie gorąco.
W każdej sytuacji można znaleźć plusy i minusy i tylko od nas zależy jak będziemy postrzegać świat. Czy zaakceptujemy istnienie sił przyrody, które rządzą pogodą czy też będziemy stale narzekać na niezgodność naszych oczekiwań z zewnętrznym światem?
Ale właściwie, po co starać się zmieniać swoje nawyki krytykanta i malkontenta? Otóż z bardzo prostej przyczyny. Nasz sposób myślenia i postrzegania świata wpływa decydująco na nasz stan wewnętrzny, nasz stan fizjologiczny a co za tym idzie i na nasze zdrowie. Człowiek, który czy to głośno, czy po cichu (w duchu) wyraża niezadowolenie, wywołuje w swoim organizmie stres.
Stres objawia się napięciem mięśni. Można to łatwo sprawdzić przeprowadzając drobne doświadczenie. Z pomocą palców wskazującego i kciuka. Zrób dwa oczka łańcuszka (kółko zrobione palcami jednej ręki przeplata się z kółkiem z palców drugiej ręki). Staraj się rozerwać łańcuszek, równocześnie myśląc o bardzo przyjemnej sytuacji (może o czymś, co lubisz jeść, może wyobrażając sobie, że słuchasz ulubionego utworu czy też, że oglądasz wspaniałe dzieła artysty?), a potem o nieprzyjemnym zdarzeniu (może gryziesz zgniły owoc, może ktoś krytykuje ciebie, a może oglądasz ślady zniszczeń na świeżo wymalowanej ścianie?).
Sprawdź, kiedy twoje palce są silniejsze i trudniej rozerwać kółka łańcuszka, czy gdy myślisz o rzeczach przyjemnych, czy o niemiłych? Zauważ, że zmianę siły twoich mięśni wywołały tylko twoje myśli. Nic się nie zmieniło w otaczającym cię świecie, zmieniły się tylko twoje wyobrażenia o nim.
Kolejnym etapem dostrojenia się do nurtu życia, jest zaakceptowanie faktu, że swoim sposobem myślenia wpływasz na swój stan zdrowia, bo wiadomo, że nawet malutki, ale długotrwały, stres obniża sprawność ludzkiego organizmu. Skoro wiadomo już, po co dążyć do zmiany swojego nawykowego sposobu postrzegania świata, rodzi się pytanie jak to zrobić. Metod jest tysiące, ale wspólną ich cechą jest to, że trzeba świadomie je stosować, obserwować zmiany i cieszyć się postępami, nawet tymi minimalnymi.
Zaakceptowanie stanu, w którym się znajdujemy powoduje, że możemy zauważać zmiany i mieć powód do satysfakcji każdorazowo, gdy dostrzeżemy jakiś postęp. Jeżeli natomiast porównujemy wszystko ze stanem wymarzonym, pożądanym to…. Przeważnie mamy powód do niezadowolenia, nawet wtedy, gdy dokonujemy heroicznych wysiłków, by osiągnąć doskonały CEL – stan idealny, który z samej definicji jest nieosiągalny, bo jako eksperci od krytykowania na pewno znajdziemy “rysę” na swoich dokonaniach.
Podam kilka ćwiczeń wspomagających nas w zmienianiu swojego nawykowego myślenia malkontenckiego. Można “łapać się” na osądach, które wydajemy widząc mijane osoby. Jeżeli np. pierwszą myślą na temat mijanej kobiety było, „ale ma źle dobrany szalik do płaszcza”, skup się na wynalezieniu trzech cech, które zasługują na podkreślenie. Może ładnie chodzi, może uśmiecha się ciepło do ludzi, może ma ładnie wykrojone usta….?
Zobacz człowieka jako całość – ta osoba to nie tylko jej ubiór, jej zachowania, to także jej świat wewnętrzny, cała gama uwarunkowań społeczno-ekonomicznych. Czyż źle dobrany (według ciebie) szalik może być podstawą oceny drugiego człowieka?
Wydając “werdykt” w sprawie estetyki jej stroju stawiasz się w pozycji sędziego, który na podstawie nikłych informacji formułuje negatywne opinie o bliźnim a przy tym pogarszasz swoje samopoczucie, bo negatywne myśli wpływają na funkcjonowanie twojego organizmu.
Ćwicz tak długo, aż nabędziesz umiejętność wynajdywania zalet w sposób naturalny, niewymagający ani namysłu ani wysiłku.
Innym ćwiczeniem, które początkowo może wydawać się trudne, jest wieczorne podsumowanie dnia. Ale, podsumowanie w nowej wersji – znajdź dwadzieścia powodów do pochwalenia siebie za to jak przeżyłaś/łeś ten dzień. To nie muszą być osiągnięcia godne nagrody Nobla, wystarczą drobne szczegóły dnia, z których jesteś zadowolona/y. Może to być pochwała, za to, że rano sprawnie wstałam z łóżka, że pamiętałam posolić ziemniaki, że byłam w urzędzie, (do którego nie lubię chodzić), pamiętałam o imieninach cioci, szef mnie pochwalił za korespondencję, szybko przejechałam samochodem zatłoczoną trasę, itp… To ma być nauka znajdowania pozytywów w szarej, powszedniej egzystencji, która dzięki takim zabiegom wkrótce zamieni się w ciekawe, przyjemne życie.
Można podnosić sobie poprzeczkę i w miarę nabywania wprawy zwiększać minimalną ilość wieczornych pochwał.
Kolejnym “trudnym” ćwiczeniem może być prawienie ludziom komplementów. Uwaga, uwaga!!! To mają być prawdziwe, szczere wypowiedzi. Chwalimy te cechy, które nam naprawdę przypadły do gustu.
Jeśli podoba nam się kolor ścian w koszmarnie (według nas) urządzonym mieszkaniu, to chwalimy kolor ścian a nie urządzenie mieszkania. Jeszcze większą sztuką jest reagowanie na komplementy. Mamy taki zabawny obyczaj w Polsce, że gdy ktoś np. chwali naszą sukienkę, to my odpowiadamy (skromnie), że ten stary ciuch to pięć lat temu kupiliśmy za bezcen na wyprzedaży. Być może jest to nawet zgodne z prawdą, ale… Osoba, która komplementuje nas nie pytała nas o historię sukienki i wcale nie chce usłyszeć, że jej wyrazy podziwu są bezzasadne i właściwie nie na miejscu. Zachowując się w ten sposób czynimy szkody podwójne – po pierwsze psujemy sobie stan wewnętrzny, a po drugie zniechęcamy do siebie rozmówcę. Właściwe (zdrowe) przyjęcie komplementu to podziękowanie i wyrażenie własnych powodów, dla których nam też to coś się podoba. Powracając do sytuacji z pochwałą sukienki, właściwą odpowiedzią będzie podziękowanie i dodanie, że bardzo ją lubimy Np. za materiał, bo jest niezwykle przyjemny w dotyku. Najwdzięczniejszym sposobem uczenia się akceptacji poprzez znajdowanie pozytywów jest chwalenie dzieci. One jeszcze nie nauczyły się zaprzeczać prawdzie i psuć sobie humor narzekaniem i w bardzo wdzięczny i naturalny sposób reagują na nasze “zdrowe” zachowania. Po prostu czując się akceptowane, stają się promienne i twórcze.
Te ćwiczenia dostrzegania pozytywów mają przywrócić nam zdolność pełniejszego wglądu w siebie samego, drugiego człowieka i sytuacje życiowe. Mając pełen zakres danych jesteśmy w stanie lepiej ocenić człowieka czy sytuację i reagować sensowniej i zdrowiej. Weźmy “pod lupę” typowe problemy małżeńskie. Ludzie poświęcają tyle energii i zdrowia na walczenie o drobiazgi, na awantury o niezakręconą tubkę pasty do zębów, o porzucone na podłodze skarpetki, o spóźnienie. I widzą potem partnera jako bałaganiarza, osobę spóźnialską, na której nie można polegać. A zapominają, że jest dobrym człowiekiem, że opiekuje się rodziną, poświęca w pracy dla dobra innych.
Jedynym momentem, kiedy skupiamy się naprawdę na ludzkim obliczu bliźnich, to mowy nad grobem nieboszczyka. Wtedy okazuje się, że prawie każdy był za życia oddaną, kochającą na swój sposób osobą. A czy nie byłoby rozsądnym dostrzec to za życia i dać temu wyraz słowem i gestem? Ale tego potrzebujemy się stale uczyć.
Potrzebujemy zrozumieć i zaakceptować odmienność każdego człowieka, jego sposobu myślenia, reagowania emocjonalnego, przekonań. Każdy człowiek jest niepowtarzalną jednostką, swoiście ukształtowaną przez geny, rodzinę, społeczeństwo i koleje losu, jakie były mu pisane. Każdy odebrał odmienne wychowanie i inne rzeczy uważa za normalne. Rzadko zastanawiamy się nad tym jak dalece to, co dla nas jest normą, dla innych jest nie do przyjęcia. Wystarczy przyjrzeć się obyczajom panującym wśród ludzi różnych kultur. U Mongołów do dobrych obyczajów należy czkanie przy posiłku. Hawajczycy na powitanie stykają się nosami, aby wziąć oddech tym samym powietrzem. Wielożeństwo jest naturalne u Muzułmanów. Zdanie sobie sprawy z tego, że dla mnie inne sprawy są ważne niż dla innych ludzi, znacząco wpływa na sposób współżycia z innymi.
Jeśli pragnę, aby świat był urządzony zgodnie z moimi pragnieniami i pomijam potrzeby innych ludzi, to, dlaczego oczekuję, że inni będą respektowali moje?
Zaakceptowanie swoich potrzeb i zaakceptowanie, zrozumienie motywów działań innych ludzi przenosi odpowiedzialność za realizacją moich pragnień na mnie. W moim myśleniu skupiam się wtedy na znajdowaniu sposobów osiągnięcia tego, co jest moim celem a nie na oczekiwaniu od otoczenia, że zafunduje mi właściwe rozwiązania, co rodzi rozczarowanie i frustrację, gdy tego nie zrobi.
Aby zaakceptować siebie trzeba siebie poznać.
Poznanie siebie wymaga odwagi, ponieważ nauczyliśmy się pokazywać światu maskę, a nie swoje prawdziwe wnętrze. Stworzyliśmy pewien obraz siebie i chcemy, aby świat nas takimi widział. A poznanie siebie odsłania nasze jasne i ciemne strony. Poznanie siebie można przeprowadzać w formie ciekawej podróży do wnętrza nieznanej istoty.
Można zacząć od wypisania sobie wszystkich swoich talentów i stron jasnych. Dopiero w drugiej kolejności wypisujemy strony, które mniej nas satysfakcjonują. I badamy, w jakich sytuacjach te ciemne strony stają się naszym atutem, kiedy możemy je z czystym sumieniem wykorzystać.
Nagle ciemne strony nas zaczynają pełnić użytkową rolę bardzo przydatną w określonych warunkach. Potem możemy zająć się naszymi jasnymi stronami duszy i odkryć, w jakich okolicznościach stają się one nieprzydatne, a czasami nawet naszą zmorą. I nagle odkryjemy, że wszystko w nas pełni swoją funkcję, tylko przez nieuważność stosujemy nasze możliwości w niewłaściwym kontekście. I takie przyjrzenie się sobie pozwala zaakceptować swój potencjał i korzystać z niego w sposób bardziej świadomy, bardziej celowy. Poznanie swoich zalet i wad i potraktowanie ich jako potencjału, który jest zawsze pozytywnym zasobem, jeśli korzysta się z niego właściwie, pomaga zrozumieć i zaakceptować drugiego człowieka.
Dopiero, gdy nauczymy się zarządzać własnymi zasobami, dojrzejemy do możliwości wywoływania pożądanych zmian w innych ludziach. I nie będzie to już myślenie “jak podporządkować” drugiego naszej wizji świata, ale raczej skupienie się na tym, w jak najlepszy sposób można wykorzystać potencjał drugiego człowieka dla dobra jego i innych. A to jest myślenie twórcze, prowadzące do rozwiązania “problemu”, podczas gdy koncentrowanie się na podkreślaniu wad i walczenie z nimi jest mało skuteczne a za to mocno nieprzyjemne (szkodzące zdrowiu) dla wszystkich biorących w tym udział.
Akceptacja siebie i otoczenia jest dużo łatwiejsza, jeżeli człowiek ma sprecyzowane cele, do których dąży. Wiedząc, dokąd zmierzamy łatwiej nam ocenić czy coś, z czym spotykamy się w życiu sprzyja realizacji naszych planów czy też ją utrudnia. Jeżeli moje ułomności nie utrudniają mi podążania do celu, to nie ma powodu, aby się nimi zajmować. Podobnie z tak zwanymi wadami bliźnich. Jeżeli dziwactwa partnera nie kolidują z realizowaniem wyznaczonego sobie zadania, to nie spędzają nam one snu z oczu.
I tutaj pojawia się prawdziwie bojowe zadanie dla każdego z nas. Jeżeli zadamy sobie pytanie, czego chcę, do czego dążę, jakie są wartości, ku których realizacji w moim życiu zmierzam, to odpowiedź statystyczna jest informacją, czego nie chcę doświadczać w życiu lub też cel jest wielce abstrakcyjny jak Np. chcę w życiu miłości.
A dopiero cel sformułowany pozytywnie, w pierwszej osobie i na tyle jasno, że jego zrealizowanie będzie łatwo dostrzegalne, może służyć nam jako drogowskaz przy podejmowaniu życiowych decyzji.
Gdy zajmujemy się akceptacją, musimy wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt – kto decyduje o tym, czy coś jest godne zaakceptowania, czy nie. Żyjemy pod straszliwą presją środków masowego przekazu, które rządzą się prawem korzyści materialnej, a nie społecznej. Słyszymy w radio, oglądamy w telewizji, z plakatów i reklam dowiadujemy się, że jesteśmy nikim, jeżeli nie wejdziemy w posiadanie….. I tu wymieniane są atrybuty człowieka sukcesu.
W wyniku takiego bombardowania informacjami mającymi nas zachęcić do wydania pieniędzy na reklamowane dobra, każdorazowo, gdy nie podporządkowujemy się zaleceniom reklamowym, możemy odczuwać dyskomfort, czuć się niepełnowartościowymi członkami społeczeństwa.
Wyjść z tej matni jest kilka. Można nie oglądać TV, nie słuchać radia. Można bawić się w znajdowanie w reklamach absurdu, elementów manipulacji, naiwności. Ale naprawdę skutecznym sposobem jest świadome ustalenie, co jest dla mnie wartością, na czym mi w życiu zależy, co się dla mnie liczy. Wtedy stajemy się “nieprzemakalni” dla reklamy. Jeżeli np. naszym priorytetem jest zdrowy styl życia i postanowiliśmy poruszać się jedynie z pomocą roweru i państwowych środków lokomocji, to przestajemy być wrażliwi na wszelkie reklamy samochodów. I nie boli nas, że nie stać nas na nowy model “superstrzały”.
Jeżeli również odżywiamy się naturalnie, to wszelkie zachęty do kupowania “najnowszych nowości” o niezwykłym smaku (identycznym z naturalnym) nie robią na nas wrażenia. I chociaż może początkowo uwolnienie się spod presji mody, mediów wyda się zadaniem karkołomnym, samopoczucie człowieka, który wie, czego pragnie i jak to realizować, wynagrodzi włożoną w ten proces pracę.
Wściekła gonitwa ludzi za dostosowaniem się do obrazu człowieka sukcesu kreowanym przez świat biznesu prowadzi do wiecznego nienasycenia i braku zadowolenia, ponieważ nigdy nie będziemy w stanie spełnić wszystkich zewnętrznych oczekiwań.
Dla akceptacji siebie i otoczenia niezwykle ważne jest, aby punkt odniesienia znajdował się wewnątrz nas i abyśmy sprawowali nad nim czujną kontrolę. Przez czujną kontrolę rozumiem świadome dostosowywanie swoich wartości i przekonań do zmieniających się warunków zewnętrznych, aby nie popaść w konserwatyzm, nie zeskorupieć w swoim systemie. Życie jest procesem i wymaga od nas elastyczności w każdej dziedzinie. Właściwie, aby móc powiedzieć o sobie, że akceptujemy bieg życia, musimy zgodzić się na nałożenie na siebie obowiązku rozwijania swojej wiedzy o psychice człowieka, o jego rozwoju fizycznym i intelektualnym, o mechanizmach oddziaływania rodziny i społeczeństwa na jego osobowość. Po prostu wymagana jest od nas ciekawość poznawcza, chęć badania niezrozumiałych dla nas mechanizmów, zapoznawanie się ze źródłami problemów by móc je twórczo rozwiązywać. I jeżeli ten “obowiązek” połączymy z ciekawością i zaangażowaniem, nasze życie będzie interesujące i pełne zrozumienia.
Akceptacja ma jeszcze jeden wymiar, o którym mówić jest najtrudniej. Jest to zgoda na los, na warunki, w jakich przyszło nam żyć. W tej zgodzie na los nie może być rezygnacji, poddania nieuchronności nieszczęścia. W tej zgodzie musi być trzeźwa ocena sytuacji i określenie na ile jestem władna wpłynąć na swoją egzystencję, a co jest czynnikiem, który mogę poprawić, zmienić, wyeliminować tylko w małej części.
Zaakceptowanie stanu wyjściowego jest bazą dla poszukiwania rozwiązań. Jeżeli np. ktoś z przyczyn niezależnych od siebie nie odebrał wykształcenia, nie zdobył zawodu, to albo zaakceptuje ten stan rzeczy i zacznie myśleć, co z tym zrobić, jak nadrobić braki, jak wykorzystać przyrodzone zdolności, albo nie zaakceptuje swojej sytuacji i stanie się ofiarą losu, pechowcem, człowiekiem unieszczęśliwionym przez czy to rodziców, czy społeczeństwo czy też Pana Boga. Żadna z tych opcji nie wspomoże delikwenta w drodze do osiągnięcia stanu zadowolenia, gdyż swoją energię będzie trawił na obwinianie innych, użalanie się nad sobą, a nawet na branie odwetu na otoczeniu za swoje niezawinione “upośledzenie”. I prawdą będzie to, że niekorzystna sytuacja jest niezawiniona, natomiast szkody wyrządzane sobie i/lub otoczeniu będą efektem własnego wyboru.
Jak można pomóc sobie i innym, którzy nie godzą się na swój los? Można wskazywać na ludzi, którzy potrafili odmienić swoje życie pomimo niesprzyjających warunków.
Świetnym przykładem są bliźniacy – synowie alkoholika. Jeden popadł w alkoholizm i pytany, co jest tego przyczyną tłumaczył to tym, że miał ojca alkoholika. Drugi nie pił i wiódł życie człowieka pracowitego i szczęśliwego i uzasadniał swoje postępowanie tym, że przecież miał ojca alkoholika. Decyzja, co zrobimy z tym, co mamy, należy do nas.
Podsumowując, zachęcam wszystkich do zwrócenia uwagi na pojęcie akceptacji i do przyjrzenia się swojemu życiu i ocenieniu na ile świadomie żyjemy, ile energii wkładamy w lepsze poznanie i zrozumienie świata, a ile w obarczanie go winą za nasze niepowodzenia.
Wiedząc, na czym stoimy, zacznijmy zmieniać siebie, a za takimi zmianami podążą zmiany w naszym otoczeniu.